mefistofeles mefistofeles
132
BLOG

Kroniki z Ameryki - część 4 - Chicago

mefistofeles mefistofeles Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Pierwszy cały weekend postanowiliśmy poświęcić na zwiedzanie. Najbliższą i najoczywistszą atrakcją było oczywiście Chicago, na którego przedmieściach przyszło nam mieszkać. Sobotni poranek przywitał nas grubą warstwą świeżego śniegu. Po odnalezieniu auta na zasypanym parkingu ruszyliśmy. Płatna, czteropasmowa droga mimo fatalnych warunków atmosferycznych szybko przywiodła nas do Wietrznego Miasta. Cel numer jeden – Muzeum Nauki i Techniki (Museum of Science and Industry). Dlaczego akurat z niezliczonych chicagowskich muzeów wybraliśmy to, położone w dodatku daleko od centrum? Ano do tego zaraz dojdziemy.

Zaparkowaliśmy na ulicy. Było to pewne ryzyko, bo okolica uchodzi za niebezpieczną, ale perspektywa wydania kilkunastu dolarów na oficjalny parking nie była zbyt zachęcająca. Podobnie jak zachęcająca nie była pogoda – lodowaty wiatr przypominał, że Chicago rzeczywiście zasługuje na swój przydomek. Brnąc w kilkunastocentymetrowym śniegu szukaliśmy oficjalnego wejścia do gmachu muzeum, które to wejście znajdowało się oczywiście przy ulicy. Schodami zeszliśmy na dół do głównego hallu. Już tu czekał na nas przedsmak dalszych atrakcji – srebrny, błyszczący skład szybkiego pociągu Pioneer Zephyr z lat ’30. Ceny biletów w normie – 12$ wstęp + 6$ dodatkowo za wycieczkę po tym, co nas do tego muzeum przywiodło – zdobycznym niemieckim u-boocie U-505.

U-boota Amerykanie zdobyli w 1944 roku, wraz z załogą, uzbrojeniem i księgami kodów. Po wojnie miał służyć jako okręt-cel, uratowali go jednak pracownicy chicagowskiego muzeum. Okręt został przetransportowany do Chicago a kilka lat temu doczekał się zadaszonej sali, w której jest eksponowany.

Ścieżka prowadzi nas przez sale z informacjami o II wojnie, o marynarce wojennej. W atmosferę wprowadzają plakaty z epoki. W końcu wchodzimy do hangaru. Okręt jest naprawdę duży. Powoli okrążamy go idąc tarasem i robiac zdjęcia. Dajemy też sie sfotografować na specjalnym stanowisku – wydrukowane zdjęcie będziemy mogli kupić przy wyjściu za 20$. W końcu zaczyna się wycieczka po wnętrzu. Przez wycięte w burcie wrota przewodnik wprowadza nas na pokład. Opowiada historię okrętu jak i opisuje codzienne życie marynarzy. Wnętrze jest niezwykle ciasne. Atmosferę dopełniają odpowiedni dobrane dźwięki. Cała wycieczka po wnętrzu trwa kilkanaście minut. Po wyjściu możemy na interaktywnych stanowiskach spróbować odkodować szyfrogram za pomocą enigmy lub spróbować delikatnie zanurzyć łódź podwodną na odpowiednią głębokość.

Z sali z u-bootem kierujemy się do Sali Podboju Kosmosu. Tu też czekają na nas atrakcje w postaci prawdziwych statków kosmicznych (kapsuła Mercury oraz Apollo 8 – pierwszy załogowy statek, który okrążył Księżyc), skały z księżyca, repliki lądownika księżycowego i symulatorów – dokowania do stacji kosmicznej czy lądowania promem. Kolejne sale to nowoczesne technologie, motoryzacja i Sala Prędkości, gdzie mozna obejrzeć kilka prawdziwych samolotów (Stukas,Spitfire i ogromny Boeing 727), odrzutowy samochód, parowóz, a także ogromną makietę kolejową.

Z muzeum wychodzimy po 3 godzinach. Nasz samochód stoi więc jedziemy dalej – kolejny punkt to albo Planetarium Adlera albo Akwarium Shedda. Decydujemy się na to drugie. Kręcąc sie po okolicach tych obiektów warto zwrócić uwagę na pomniki – Kościuszki i Kopernika. Tu już jednak musimy zapłacić za parking – 17 dolarów. W akwarium ogromna kolejka do kas – cena biletu spora, nawet po obniżce cen spowodowanej przebudową oceanarium (nie zobaczymy delfinów i waleni) bilet kosztuje 16 dolarów. Samo akwarium nie zachwyca – sale na głównym poziomie prezentują może ładne ryby, ale nic nie zwraca szczególnej uwagi. Nieco lepiej jest poziom niżej – w Sali zwanej Tropikalna Rafą. Tu przez panoramiczną szybę można obejrzeć rekiny i ogromną rybę-piłę.

To wszystko co zobacyzliśmy w sobotę. Pogoda nas wymroziła, chmury nie chciały ustąpić, więc ruszyliśmy w drogę powrotna do Naperville.

Niedziela powitała nas dla odmiany pięknym słońcem i lekkim mrozem. Już z autostrady chicagowskie downtown z górującą nad nim wieżą Sears Tower prezentowało sie imponująco. Około pół godziny zajęło nam znalezienie nienajdroższego parkingu – w końcu postawiliśmy w garażu niedaleko Michigan Avenue – oddaliśmy miłej pani kluczyki a ta zniknęła z naszym autem na rampie prowadzącej wyżej. Cel numer 1 na dziś to Millenium Park. Park stosunkowo młody, jeszcze kilka lat temu była w jego miejscu obskurna bocznica kolejowa. Teraz jest tam efektowny amfiteatr oraz błyszcząca lustrzaną powierzchnią niesamowita rzeźba Anisha Kapoora – Cloud Gate. Trzeba zobaczyć.

Kolejny cel to Sears Tower, a konkretnie – SkyDeck – taras widokowy połozony na 103 kondygnacji, ponad 400 metrów nad ziemią. Na miejscu jak zwykle o tej porze roku okazuje się, że główny taras jest zamknięty, zamiast tego udostępniono pietro 99 leżące kilkanaście metrów niżej. Niewielka różnica. Bilet – 13 dolarów. Przed wjazdem na górę oglądamy film o historii firmy Sears i samego wieżowca – przez wiele lat najwyższego na świecie, nadal będącego w pierwszej trójce ukończonych budynków.

Winda wwozi nas bezboleśnie na górę w niecałą minutę. Widok – oszałamia. W każdą stronę widoczność na kilkadziesiąt kilometrów. Miasto w dole – nierealnie odległe. Trudno wypatrzeć z tej odległości ludzi na chodnikach. Na tarasie spędzamy prawie godzinę robiąc zdjęcia i podziwiając panoramy. W końcu po kupnie kilku pamiątek zjeżdżamy na dół.

Następny cel to reprezentacyjna Michigan Avenue i tzw. Magnificent Mile – odcinek od rzeki Chicago do Hancock Tower. Docieramy do starej (tu stare jest coś co ma więcej niż 100 lat, w tym przypadku 139) wieży wodnej, niepozornie wyglądającej pomiędzy ogromnymi drapaczami chmur, ale jako jedynej pamiętającej czasy sprzed wielkiego pożaru miasta w 1871 roku. Kilka zdjęć i wracamy po samochód.

Po opłaceniu 14 dolarów pani oddaje nam naszą Toyotę. Teraz próbujemy znaleźć polską dzielnicę. GPS programujemy na bazylikę św Jacka, główny obiekt dzielnicy zwanej od niej Jackowem. Po drodze mijamy inny polski kościół – św Trójcy. Sama bazylika jest bardzo ładna, jednak w okolicy szyldów polskich nieco mniej niż na zdjęciach sprzed kilkunastu lat. Dzisiaj na Jackowie mieszka coraz więcej Meksykanów, Polacy przenoszą się na przedmieścia. Po przejeździe słynną z polskich sklepów i restauracji Milwaukee Avenue wracamy do naszego hotelu.

PS Część trzecia Kronik poświęcona zakupom, jedzeniu i ogólnemu radzeniu sobie tutaj cały czas powstaje.

Blog o podróżach. Dawniej moich, teraz naszych. Zapraszamy na nasz fb po więcej zdjęć. www.facebook.com/NosiNasBardzo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości