mefistofeles mefistofeles
1658
BLOG

Wilno na weekend

mefistofeles mefistofeles Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Do Litwy mam słabość. Po autokarówce oraz zahaczeniu o nią pare lat temu rowerem przyszedł czas by odwiedzić Wilnowłasnym autem. Okazja trafiła się podczas pobytu nad Wigrami 2 tygodnie temu.

W niedzielę rano opuściliśmy Gawrych-Rudę i przez przejście graniczne w Ogrodnikach udaliśmy się na Litwę. Kontroli żadnej nie było, przez granicę przejechaliśmy tylko lekko zwalniając. Przystanek śniadaniowy zrobiliśmy sobie w Druskiennikach - uroczym uzdrowiskowym mieście położonym nad Niemnem. O 9 rano było tam wyjątkowo spokojnie, spotkaliśmy tylko jedną grupkę turystów - jak się okazało - też z Inowrocławia.

Galeria zdjęćGaleria zdjęćGaleria zdjęć

 

Co warto zobaczyć? Park zdrojowy, rzekę Niemen czy Cerkiew Ikony Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość. Charakterystyczna dla Druskiennik jest drewniana zabudowa sanatoryjna, często pomalowana na żywe kolory.


Następnym punktem było położone niedaleko Grutas - z parkiem rzeźby komunistycznej. Dla mnie była to już druga wizyta tam, zmieniło się zresztą niewiele - poza cenami biletów. Asia była jednakże zachwycona możliwością wchodzenia na pomniki i robienia sobie z nimi zdjęć. Zeszła nam tam godzina z hakiem, tym bardziej, że głupio było nie kupić żadnej pamiątki.


Litewska droga A4 na odcinku 120km między Druskiennikami a Wilnem nie ma prawie zakrętów ani miejscowości. Godzina z małym hakiem dosyć nudnej jazdy, monotonię przerywały jedynie wyczyny wyprzedzających nas litewskich kierowców i quiz "zmieści się czy będzie czołówka". Szczęśliwie - wszyscy się mieścili. W Wilnie obyło się bez większego błądzenia, co mnie jednak uderzyło to to, że pomimo pogardy Litwinów dla kierunkowskazów oraz twarde egzekwowanie prawa do skrętu na zielonej strzałce to nikt nie przekracza 50km/h. Nasza kwatera mieściła się 500 metrów od starówki. Właściciel - miły ale zasadniczy Polak pokazał co i jak. Miał też przygotowaną kartkę z podstawowymi praktycznymi informacjami. Toteż po przebraniu się ruszyliśmy w miasto.



"Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie"



Ostra Brama tym razem nie była w remoncie. W kaplicy była raptem garstka wiernych, więc nic nas nie poganiało. Przy okazji zwiedziliśmy pobliski kościół św Teresy, do którego zresztą udaliśmy się niebawem na mszę. A warto było się wybrać - choćby by posłuchać kazania mówionego 'po wileńsku', z charakterystycznym tylko dla Wilna śpiewnym zaciągiem i szykiem przestawnym.


Odnowiona brama prowadzi na teren klasztoru Bazylianów - tego, w którym więziony był Adam Mickiewicz (o czym informuje stosowna tablica), gdzie Gustaw zmienia się w Konrada, a obecnie jest luksusowy hotel. Na dziedzińcu jest zaniedbana grekokatolicka cerkiew św. Trójcy. Kościół św Kazimierza okrążyliśmy urokliwymi zaułkami.


Po obiedzie (a pyszny był, jakaś wariacja na temat kotleta zawiniętego i wypełnionego przyprawionym na wschodnio masłem, a zapita kwasem chlebowym) zaczęło padać. I do końca dnia nie przestało. Szczęśliwie - Asia pomyślała o parasolu. Udaliśmy się wiec na plac katedralny obejrzeć klasycystyczną archikatedrę.


Wracając zaś już na kwaterę (sprawdziwszy kilka miejscowych kawiarni oraz powłóczywszy się bez celu zalanymi deszczem pustymi ulicami) raz jeszcze rzuciliśmy okiem na Cerkiew św Paraskewi, znzną z tego, że w roku 1705 odwiedził ją car Piotr I (i podobno ochrzcił w niej pewnego Murzyna, którego prawnukiem miał być Puszkin)


Następny dzień zaczęliśmy od cmentarza na Rossie - leżącego 5 minut drogi od naszej kwatery. Deszcz do rana zdążył się wypadać i zaświeciło wreszcie piękne słońce. Skorzystaliśmy z usług miejscowego chłopaka co za kilka litów oprowadził nas po cmentarzu (przyznam się, że bez jego pomocy nie znalazłbym większości ciekawych nagrobków). Ten ze zdjęcia to chyba najsłynniejszy - tzw. Anioł Śmierci na grobie Izy Salmonowiczówny, młodej dziewczyny zmarłej ponad 100 lat temu.


Z Rossy poszliśmy koło Barbakanu do gotyckich kościołów św. Anny i Bernardynów. Anna była w remoncie, wnętrze kościoła Bernardynów dało się zwiedzić. Po drodze skoczyliśmy na Zarzecze - samozwańczą wolną republikę i "siostrzaną dzielnicę Montrmartre'u". W archikatedrze mogliśmy wreszcie zobaczyć kaplice św. Kazimierza - patrona Litwy, królewicza, syna króla Kazimierza Jagiellończyka. Dość niefortunnie sportretowanego z trzema dłońmi ( co widać chociażby tu:

Najpiękniejszą panoramę Wilna można obejrzeć z położonej za Wilenką Góry Trzykrzyskiej. Wszystkie wycieczki od niej zaczynają zwiedzanie Wilna, co jest błędem, bo wówczas i tak nie wie się co widać. My więc zostawiliśmy sobie ją prawie na koniec. Pierwsze krzyże postawiono tam kilkaset lat temu, gdy pod koniec XIX wieku się zawaliły architekt Antoni Wiwulski zaprojektował nowe - betonowe. Przetrwały do wejścia Sowietów. Dziś ich wysadzone resztki leżą u stóp nowych - postawionych po odzyskaniu przez Litwę niepodległości według tego samego projektu.


Kilometr dalej, na Antokolu znajduje się kościół św Piotra i Pawła. Z zewnątrz niepozorny - barokowa fasada jakich w Wilnie dziesiątki. Zwraca uwagę napis "Regina Pacis, funda nos in pace" - Królowo Pokoju, umacniaj nas w Pokoju. Jest to jednakże gra słów - Pacis można odnosić też do Paców, których przedstawiciel, hetman Michał Kazimierz Pac kościół ten ufundował. Przewodnicy mówią często, że to ten od "wart Pac Pałaca" - nie jest to prawda. Ten od pałaca, żył w XIX wieku a ruiny tego pałacu można oglądać w Dowspudzie k. Augustowa. Wejście do wnętrza tłumaczy dlaczego jest to punkt obowiązkowy wszystkich wycieczek do Wilna. Całe pokryte jest misterną sztukaterią. Nie ma chyba większego kawałka powierzchni, który nie byłby pokryty płaskorzeźbami. 8 lat włoscy artyście z pomocą ponad 300 rzemieślników wykonywali to ogromne dzieło. Kościół ten za czasów sowieckich pełnił funkcję katedry (właściwa katedra była zamknięta), tam też na ten czas schronienie znalazły relikwie św. Kazimierza.

Powrót do samochodu zaowocował jeszcze kilkoma zdjęciami, między innymi pomnika Giedymina (oraz jego konia, nienazwanego) na Placu Katedralnym czy też cerkwi św Mikołaja.

Wyjazd z Wilna okazał się przygodowy. Oznakowanie zostawiało sporo do życzenia, policja kierowała na objazdy, a i ja nieco za mało dokładnie zapoznałem się z mapą. Jednakże po lekkich perturbacjach dotarliśmy do Troków. Troki to mała mieścina położona na wąskim przesmyku pomiędzy kilkoma jeziorami. Na jednym z nich, na wyspie książę Witold wybudował warowny zamek. Sprowadził też ze stepów Azji Karaimów - perski lud wyznający wiarę wywodząca się z religii mojżeszowej, jednak znacznie różniącej się od wiary żydowskiej. Żyją oni w Trokach do dziś, mają tam sowje domy (z trzema oknami w szczytowej ścianie od storny ulicy) oraz świątynię - kenesę. Można też w Trokach zjeść ich narodowy przysmak - kibyny, czyli pieczone pierożki z nadzieniem z baraniego (lub rzadziej wołowego) mięsa.

Najedzeni i napojeni, zaspokoiwszy też odczucia esttyczne wsiedliśmy w samochód by po niecałych dwóch godzinach znaleźć się ponownie w Polsce.

Galeria

Blog o podróżach. Dawniej moich, teraz naszych. Zapraszamy na nasz fb po więcej zdjęć. www.facebook.com/NosiNasBardzo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości